1 września od rana kumulowało się we mnie mnóstwo emocji. Kapały sobie kapały i wiem, że muszę wylać je gdzieś, a najlepiej tutaj, by iść dalej.
1 września 2015 roku byłam zaledwie dziewięć dni po porodzie. Wcześniej mój stan był zły przez wiele tygodni. Jeszcze tydzień wcześniej dostawałam po pięć jednostek krwi dziennie, żeby jako tako żyć. Zanikły mięśnie w moich nogach, rękach, nie wyglądałam jak po porodzie, a jak po wypadku samochodowym i wyniszczającej chorobie. Byłam też zdruzgotana psychicznie. Moje maleńkie dzieciątko walczyło o życie, a każdy dzień przynosił wówczas złe wiadomości o odkrytej wadzie serca, o tym , że mleko się nie trawi, że waga spadła do 570 gram… Uratowały mnie wtedy dzieci, które tak cieszyły się z wyjścia mamy do domu. Wyszłam ze szpitala na żądanie, bo widok pustego łóżeczka zasłoniętego folią, które stało na sali i płacz noworotka sąsiadki, jego słodki zapach mleka, pogrążał mnie tylko na dno dna. Jeśli miałam nie zwariować, to pragnęłam tulić moje dzieci po tygodniach szpitalnej rozłąki. Pójście na rozpoczęcie roku u Oli nie było rozsądnym pomysłem, ale było w tamtym momencie dla mnie tak ważne! Nie byłam na jej zakończeniu przedszkola, nie byłam na przedstawieniu baletowym. Chciałam potraktować ten dzień jako dar, że żyję i mogę towarzyszyć pierwszego dnia szkoły córce. Poszłyśmy we trzy. Ola, moja mama i ja. Dostając zadyszki usiadłam z boku, wstyd mi było trochę, nie chciałam żeby ktoś patrzył na mnie białą, posiniaczoną i słabą. Trwał apel, przemówienia, piosenki, a ja dostrzegłam wśród dzieci blond włosą dziewczynkę w okularach i ortezach na nogach. Zaczęłam płakać wyobrażając sobie, że za parę lat tak dumnie do szkoły wejdzie Jagoda… Że być może będzie mniejsza, może w ortezach, może będzie jeszcze coś, ale dla mnie będzie to duma największa ze wszystkich, bo wcześniej musiała przejść przez tyle rzeczy . A może nie będzie jej dane dożyć szkoły?




Mijały kolejne lata i każdego kolejnego 1 września w środku gryzło mnie takie ziarenko. Mała myśl, że Jagoda do szkoły nie dołączy. Każdego roku oddawałam coraz większą jej część uciekającego zdrowia… Wiecie, jak bardzo pogodzeni byśmy nie byli, to kiedy choruje dziecko przechodzi się przez wiele czasów żałoby. Nad utratą palcy, nad ewentualną stratą wzroku. Potem dostrzegasz, że wszyscy wokół dorastają, już siedzą, tylko nie wy… Wszyscy chodzą, ale nie wy… Wiesz już, że musisz oddać sprawność ruchową, mowę, komunikowanie się… Rówieśnicy poszli do przedszkola, niedługo pójdą do szkoły, a Jagody z nimi nie będzie.
Przez siedem lat zmieniła się nie tylko Jagoda i dzieci. Przede wszystkim zmieniłam się ja. Nie widzę już od paru lat tego czego Jagoda nie umie. Widzę to co potrafi. Nie widzę już rzeczy, w których przegonili ją rówieśnicy, widzę jak wiele osiągnęła swoją ciężką pracą i wytrwałością. Jagoda zrealizowała program przedszkolny dostosowany do jej możliwości i były to piękne chwile, choć dla niektórych tak proste i trywialne.
Znów nadszedł 1 września. Cieszyłam się na ten dzień. Jagoda rozpoczęła pierwszą klasę! Nie czuję straty, nie czuję żalu, nie rozpamiętuję „co by było gdyby”. Nie patrzę ze smutkiem na zdjęcia rówieśników w strojach galowych siedzących w szkolnych ławkach. Jestem dumna, że udało nam się dotrzeć tu, w to miejsce. Jagoda pokonała tak wiele trudności i znalazła placówkę, gdzie może na swoich warunkach rozpocząć zajęcia z pedagogiem. Jest mądrą dziewczynką, która bardzo uważnie słucha, chętnie tworzy prace plastyczne, bardzo lubi kiedy czytamy jej książki. Po południu powzruszałam się trochę z dziećmi, powspominaliśmy jak to było kiedy oni zaczynali szkołę. Ola w tym roku już kończy podstawówkę i oglądając się wstecz jestem z nas dumna! Tyle chorób, szpitali, zajęć dodatkowych, ćwiczeń i dawaliśmy radę!



Te wszystkie lata nauczyły mnie też tego, czego tak naprawdę chciałabym żeby nauczyły się moje dzieci. Oczywiście, że powtarzam im czasem na zbyt często, że praca i nauka są wielką wartością, że trzeba włożyć wiele wysiłku w to, żeby dojść w upragnione w życiu miejsce i warto o to walczyć i mieć ambicje. Jednak w parze z nauką musi iść coś więcej. W każdej klasie powtarzam, że nieważne jaki wynik osiągną, dla mamy ważne jest to, żeby byli dobrymi ludźmi, bo przecież:
„Gdybym mówił językami ludzi i aniołów1,
a miłości bym nie miał,
stałbym się jak miedź brzęcząca
albo cymbał brzmiący.
Gdybym też miał dar prorokowania
i znał wszystkie tajemnice,
i posiadał wszelką wiedzę,
i wszelką [możliwą] wiarę, tak iżbym góry przenosił.
a miłości bym nie miał,
byłbym niczym.” 1 Kor 13, 1-3