Dzisiaj jest niedziela radości. Wielu z nas jest jednak przytłoczonych tak wieloma sprawami wielkiej wagi. Media codziennie informują o kryzysie służby zdrowia, kryzysie humanitarnym, kryzysie autorytetów, lęku o zdrowie, lęku o pokój w Europie i świecie…Łatwo zatracić się tak, że trudno będzie nam odnaleźć radość, która jest przecież ważna! Na pomoc przychodzą nam małe rzeczy.

Mówisz: nic nie mogę zrobić! Nic na to nie poradzę…Małe rzeczy mogą stać się kamieniem węgielnym, pierwszą warstwą wielkich zmian. Małe rzeczy zbierane systematycznie jeden po drugim mogą stworzyć coś naprawdę wielkiego. Jeden konkretny czyn już jest zmianą na lepsze.

Podobnie jest z małymi radościami. Kolekcjonujemy je, a one wynagradzają nam po tysiąckroć. Patrząc na siebie z boku, mogłabym powiedzieć: mam duże zmartwienie. Moja córka skończyła sześć lat, jest leżąca, niepełnosprawna w znacznym stopniu, życie zabrało jej tak wiele, być może nie osiągniemy już spektakularnych efektów rehabilitacji. Zamiast tego jestem z siebie dumna, bo wymyśliłam sposób jak zabrać ją na sanki. Cieszę się, że udało nam się kupić w maju różową pufę, która była strzałem w dziesiątkę. Kiedy poszliśmy zjeżdżać z górki, sanki Jagody odbiły się od śniegu i przewróciły się na bok. Jadźka była przypięta i tylko my przez sekundę najedliśmy się strachu, a zaraz potem znów cieszyliśmy się, że możemy dopisać tę czynność (wywrotka na sankach) do listy zwykłych-niezwykłych osiągnięć Jagody. Cieszymy się, że jest biało na dworze, że namalowaliśmy bałwanka, że ostatnio wysypiamy się w nocy, że obejrzeliśmy świąteczny film popijając zimową herbatę. Lista jest naprawdę długa!

Tegoroczny adwent miał dla nas też składać się z małych rzeczy. Tak, żeby ograniczyć niepotrzebne kupowanie i skupić się na tym jak niewiele nam potrzeba. Wieniec zrobiliśmy z szyszek, głogu znalezionego w lesie, zielonych gałązek z ogrodu i świec, które sami wytopiliśmy z pszczelego wosku. Zamiast kalendarza adwentowego czytamy sobie po fragmencie Słowa i zawieszamy symbole na gałązki. Chodzimy na roraty, bo tam zatrzymuje się czas, jest cicho i ciemno i wiem, że jestem wtedy we właściwym miejscu, że oczekuję i czuwam. Za każde roraty dzieci dostają po jednej figurce do szopki, którą postanowiliśmy sami zbudować z kamieni, mchu, patyków. W miarę upływu czasu widzę, że nie będzie to mała szopka…każdy ma coraz to nowe pomysły: a podświetlmy ognisko, a wysypmy tu piaseczek, a może zbudujemy jeszcze szałas dla pasterzy? Na efekt końcowy musicie jeszcze poczekać, natomiast dla nas ważne jest to, że to projekt, przy którym wszyscy jesteśmy zaangażowani, widzimy jego proces i naszą pracę.

Jutro mija pięć lat od Jagody operacji serca. Pięć lat temu w niedzielę radości płakałam tak bardzo bojąc się wszystkiego co może się wydarzyć w czasie i po operacji, otwierania mostka, zatrzymania krążenia i przyszywania łaty.

Wszystkie Święta z Jagodą niezmiennie uczą nas jednego: tak niewiele nam potrzeba. Poprostu być …

Pięć lat temu na Święta otrzymaliśmy naprawione serduszko, a w tym roku to ona mogła z ogromnym skupieniem odpalić pierwszą, adwentową świecę.

Cztery lata temu otrzymaliśmy pierwsze, wspólne, domowe Święta.

Trzy lata temu codownie, w Wigilię wyszliśmy ze szpitala, a dobrzy ludzie zrobili małe rzeczy, które dla nas były wielkie, obdarowali nas potrawami wigilijnymi i miłością.

Małe rzeczy nas budują każdego dnia! Pielęgnuj je, walcz o nie i raduj się! Małe rzeczy mają moc, małe rzeczy zmieniają realnie ten świat.