Parę dni temu, kiedy ubierałam w piżamę Jagodę, do pokoju wszedł Franek.
-Mamo, dlaczego Jagoda nie ma paluszków?
Zastrzelił mnie. Jak to? Pomyślałam. Przecież od trzech lat ich nie ma, dzień w dzień, a on teraz o to pyta, jakby właśnie to zauważył. Po jego minie widzę, że to dla niego trudne i ważne, więc muszę dać z siebie wszystko.
-Chodź do nas na łóżko. Słuchaj, Jagódka kiedy się urodziła miała je wszystkie tak jak ty czy ja…
-Na prawdę? Miała? To gdzie one są?
-Kiedy byłeś ostatnio w szpitalu miałeś założony wenflon, prawda? Taki wenflon jak wiesz ratuje życie, bo w każdej groźnej chwili można od razu podać lek. Jagoda miała taki i to było bardzo ważne, ale jej rączka była wtedy drobniejsza od rączek lalek Oli, maleńkie żyłki się zapadły i paluszki zaczęły chorować.
– I???
– Kochanie, wtedy przyszedł pan doktor
Boże! Miałam 29 lat i na myśl o amputacji u mojego dziecka robiło mi się czarno przed oczami, a teraz widzę ból i strach niespełna sześcioletniego dziecka, który staje przed tą samą prawdą.
– Przyszedł i Jagodzie pomógł. Uratował jej rączkę od dużego bólu, ale paluszki niestety musiał zabrać.
Łzy płyną mu po policzku
– Kiedy one odrosną?
– Franiu, nie odrosną. Ludziom niestety nie odrastają takie części ciała. Ale zobacz ona o nich nie pamięta, radzi sobie doskonale.
– Muszę ją przytulić.
Położył się cały na swojej siostrze i całował jej dłoń…
W mojej głowie tornado. W jednej chwili zrozumiałam co to jest gotowość emocjonalna. Kiedy Jagoda się urodziła, Franek miał dwa i pół roku. Cieszył się z jej narodzin, cierpliwie czekał i wiedział, że jest za mała, żeby wrócić do domu. Słyszał o operacjach, wiedział o szpitalach, a w dziecięcej głowie zakotwiczało się tylko to na co był gotów. Kiedyś już zaskoczył nas mówiąc, że Mała ma paluszki tylko takie malutkie. Pytał kiedy Jagoda dołączy do jego przedszkola. Pytał i czekał na odpowiedź tylko wtedy gdy na prawdę chciał wiedzieć i był na to sam gotowy.
Wieczór. Franek woła mnie bo nie może zasnąć.
– Mamo, czy Jagoda będzie miała męża?
I już widzę, że znów boi się odpowiedzi, że czuje sam, że nie i strasznie go to boli.
– Franuś, ona ma 3 lata! -mówię spokojnie- ona jeszcze o mężu nie myśli.
Ale on płacze, a raczej wybucha i szlocha, widzę jak mu przykro.
– Synku, wiele osób na świecie nie ma męża albo żony. Wiesz, o co chodzi w życiu każdego człowieka? Każdy chce się czuć kochany. Każdy chce czuć ogromną miłość. I nieważne czy tę miłość dostanie od żony czy męża, czy od mamusi i tatusia. Jagoda będzie czuła miłość, największą jaką może dostać. Będzie w rodzinie. Jej brat i siostra dadzą jej tyle miłości, że będzie bardzo szczęśliwa, uwierz mi.
Utuliłam go i zasnął. A ja znów nie mogłam spać, myśląc, zauważając, że niepełnosprawność Jagody dotyka nie tylko ją i rodziców. W równym stopniu przeżywa to rodzeństwo.
Ola przechodziła podobne etapy ale równolegle do wydarzeń, była wtedy dojrzalsza, starsza. Teraz potrafi podpowiadać, nawet Pani Pielęgniarce :))))) np trzeba jej dać smoczek, a teraz wyciągnąć, bo zwymiotuje, a teraz ja ją zagadam, żeby nie płakała:)
Dlatego w naszej rodzinie, najważniejszy jest czas. Ten, który spędzamy wspólnie. By był wypełniony miłością, przytulaniem, rozmową. Wtedy wiem, że dzieci w swoim tempie poznawać będą świat, że kiedy coś ich martwi, czegoś się boją, jesteśmy.
Bo najważniejsze to zbudować miłość. Tłumaczyć świat, kierując się miłością.

Ostatnie dni były dla mnie, jak co roku trudne.
Dziś, 15-go października obchodzimy Dzień Dziecka Utraconego.
To również czas, w którym na świat miał przyjść mój Staś. Niestety nigdy nie wzięłam go na ręce, nigdy go nie pocałowałam, został tak wcześnie wezwany w Niebiosa.
Przeszłam tak wiele smutku, jako mama chciałam zrobić coś właśnie dla niego. Obiecałam, że zawsze będzie nie tylko w sercu moim czy taty, ale też brata i sióstr. Będziemy o nim pamiętać, będziemy polecać mu czasem opiekę nad rodzeństwem i nasze sprawy, wierząc, że jest Tam w górze, naszym orędownikiem.
Bardzo zależało mi na zorganizowaniu corocznych Mszy za Dzieci Utracone. Udało się i od czterech lat jest taka właśnie w październiku.
Kiedy zbliża się jej czas, bardzo to przeżywam. Wspólnie z Księdzem Proboszczem zachęcamy Rodziców po stracie by podali imiona dzieci, za które tego dnia będziemy się modlić. W ciągu tego tygodnia czekam na wiadomość. I nagle jest, jeden sms, kolejnego dnia drugi, czwarty, szósty…a w nim Imię…
Imię, które dla swojego dziecka, najpiękniejsze, to jedyne, wybrali kochający rodzice.
Imię, za którym kryje się pęknięte serce mamy, taty, rodzeństwa, morze wylanych łez i bólu.
Imię, które na początku zapisane było w Księdze i po którym wezwał je do siebie Pan.
Imię, które wpada i do mojego serca, które drukuję i przywieszam do białej róży, która stanie na ołtarzu, a potem pójdzie razem z rodzicami do domu, jako symbol obecności Dziecka wśród nas.
W tym roku wiozłam bukiet przepięknych, delikatnych, białych, dwudziestu róż…
Jedna wróciła do naszego domu, położyliśmy ją między nas w czasie wieczornej modlitwy, dziękując za dar czterokrotnego rodzicielstwa i zapewniając o ważnym miejscu w naszych sercach.

Na koniec zdjęcia ze spacerów. Bo to chwile kiedy wszystkie troski odkładam na bok, wietrzę głowę, oddycham głęboko i wdycham spokój…



I moja „Ania z Zielonego Wzgórza”:)

Post nie został oznaczony jako polubiony