Dziś będzie o kryzysie. Takim co to z reguły przychodzi jak grom z jasnego nieba, na który nigdy nie jesteśmy gotowi. To chwile kiedy ziemia trzęsie się w posadach, a czas albo zatrzymuje cały nasz wszechświat albo pędzi tak, że wytrąca nam z rąk wszystkie racjonalne zachowania.

Z czystym sumieniem mogę Wam zdradzić, że trochę już w życiu stresu przeszliśmy i jeśli musiałabym podać jedną zaletę takich przeżyć to jest to – umiejętność zachowania zimnej krwi.

Najpierw działam, potem rozmyślam. Tak było kiedy latem syn zniknął mi pod wodą. Wskoczyłam w ubraniach, mocno go chwyciłam i wyciągnęłam. Zabrałam do domu, przebadałam jak na moją wiedzę, utuliłam. Potem całą noc nie spałam myśląc co by było gdyby. Choć oczywiście wtedy nie ma to już najmniejszego sensu, ale taka jest właśnie nasza natura. Za dużo myślimy.

Środa.

Wcześnie rano budzi mnie straszny płacz Franka, biegnę do niego. Krzyczy z bólu głowy. Intuicja podpowiada mi szpital i to szybko. On leży i krzyczy, ja telefonem budzę sąsiadkę, by przybiegła do Jagody, Ola w drzwiach płacze pytając czy on umrze, Maciej bierze ją w auto i wywozi do dalszych sąsiadów, którzy zabiorą ją do szkoły. Jadę z wymiotującym, płaczącym dzieckiem, bo wiem , że szpital jest blisko. Czekamy, kierują nas na tomografię komputerową. Ból powoli mija i już na oddziale szpitalnym Franio zasypia głęboko w łóżku. Siedzę, patrzę na niego. W pokoju jest tylko cisza i mój strach. Patrzę na drzwi, którymi wejdzie lekarz i boję się, że zabije mnie swoim słowem…

Okazuje się, że w mózgu doszło do niewielkiego krwawienia na skutek upadku, który miał miejsce 10 dni wcześniej (!!!).

Dobrze. Przynajmniej wiemy już co jest naszym przeciwnikiem. Franek zostaje, jest popołudnie a ja muszę mu wytłumaczyć, że teraz będzie z tatą, bo ja muszę wrócić do Jagody i zbilansować jej płyny, bo w domu histeryzowała trochę bez nas. To moja niewybaczalna wada-nie mogę się rozdwoić.

Myśl 1.:

Przyzwyczailiśmy się do trudów codzienności z Jagodą, ale jeśli dzieje się coś kolejnemu członkowi rodziny, jest ekstremalnie trudno i bez ogromnej pomocy nie da rady.

Myśl 2.:

Człowiek może przejść bardzo wiele lecz nigdy nie będzie lepiej przygotowany do kolejnej trudności. Jeśli chodzi o zdrowie bliskiego, zdrowie dziecka, każde czekanie na diagnozę, każda niepewność, za każdym razem jest tak samo stresująca i paraliżująca…

Myśl 3.:

Nigdy nie pomyślałam, ej już tego wystarczy, chyba los z nas drwi. Nie jesteśmy w niczym lepsi i bardziej wyjątkowi od innych. Nikt z nas nie jest. Statystyki każdego dnia mogą dotknąć mnie, Ciebie lub jego. Nie podpisaliśmy umowy na szczęśliwe i bezproblemowe życie, nie mamy limitu na liczbę nieszczęść i szczęść.

Dlatego…

Kiedy następnego dnia było jeszcze trudniej bo Jagoda się rozchorowała (jest chora do dzisiaj, weekend spędziła na tlenie, ja nie spałam dwie doby, żeby wyciągnąć ją z najgorszego), Franek zdrowy pięciolatek kolejny tydzień miał plackiem leżeć w łóżku (bez telewizora, komputera, kręcenia się), a Ola tym wszystkim się martwiła, przytuliłam ją i powiedziałam:

„Kochanie, w życiu nie raz będą dni, kiedy pomyślisz to koniec, nie dam rady.

I wtedy mamy tylko dwa wyjścia. Jak teraz. Możemy usiąść i płakać, żalić się jakie to wszystko straszne i niesprawiedliwe, ALBO wstać, popatrzeć problemom w twarz, uśmiechnąć się i stanąć do walki. Ja dzisiaj mówię- nie dam się!”

Oboje leżą, oboje chcą jeść, nudzą się kiedy odejdę na pięć kroków:) Moi dwaj Pacjenci

Na koniec Myśl 4. Ostatnia:)

Zawsze kiedy nadchodzi trudny czas, obejrzyj się za siebie i zobacz te piękne chwile, które budowałaś, one znów nadejdą!

We wrześniu przepadły nam dwa turnusy, przeczytałam na głos 758 stron książki dla dzieci, zagrałam 100 partii UNO i Chińczyka, zrobiłam nadprogramowe 50 inhalacji i odśluzowywań, świat widziałam z okna i z opowieści. Ale mam wspomnienia tego co niedawno nam się udało i jak było:)

Dlatego wrzesień w moim sercu będzie wyglądać tak: