Coraz bliżej Święta i nie wiem od czego zacząć bo sami wiecie jak intensywny to czas.
Mimo przygotowań w domu, Jagody czas płynie niezmiennie, ćwiczy jedzenie, ćwiczy mięśnie i jeździ na wyznaczane terminy konsultacji. Te ostatnie nie były dla nas szczególnie szczęśliwe. 12 grudnia w rocznicę operacji serca, byłyśmy u kardiologa. Byłam spokojna o wyniki bo widzę o ile lepiej żyje się Jagodziance z załatanym serduszkiem. Kardiolog potwierdził, że łata trzyma się super, nie przecieka, a serce jest dokładnie takich samych rozmiarów jak rok temu, co jest świetną informacją, bo wtedy było powiększone znacznie i przeciążone, a teraz się znormalizowało:) JEDNAK niedomykalność zastawki trójdzielnej przez ostatnie pół roku zwiększyła się z pierwszego na mocny, drugi stopień:(
Kurtyna.

Kolejną wizytę mieliśmy u genetyka. Udało nam się doczekać terminu na NFZ i tu przesympatyczna Pani Profesor robiła zdjęcia, kręciła filmiki Jagodzie , aby porównywać z poprzednią dokumentacją. Dowiedzieliśmy się, że wygląda coraz ładniej, nie ma już cech dysmorficznych i oczywiście pobierzemy krew na badanie genu szlaku homocysteiny, dla którego tam się znaleźliśmy.
JEDNAK wyniki badań martwią Panią Profesor i koniecznie musimy udać się do poradni chorób metabolicznych (czyli jest jeszcze jakaś , w której nas nie było), żeby wykonać testy biochemiczne, no i koniecznie musimy przeszperać Jagodowe geny metodą mikromacierzy, której to NFZ nie obejmuje, za jedyne 1600 złotych.
Kurtyna.

Trzecia wizyta była w poradni alergologicznej. Cieszyłam się na nią, bo zimą można zrobić testy i dowiedzieć się na jakie pyłki uczulona jest Mała, bo jest to bez wątpienia. W tym roku leki dobrane miała przez naszą Doktor Prowadzącą i daliśmy radę, ale chcieliśmy z alergologiem przygotować strategię na kolejną wiosnę. W przychodniach często pewnie widzicie dzieciaczki, z którymi przyjeżdża mama i tata, albo mama i babcia. Ja też czasem muszę jechać w „obstawie”. Zimową porą całą trójkę opatulonych bałwanków pakuję do auta, plus torba, dokumentacja i wózek i wyruszamy ponudzić się w poczekalni. I Pani Alergolog widząc pierwszy raz Jagodę pyta: „To cóż Panią do mnie sprowadza?”. Tak więc odpowiadam grzecznie, rzucam parę najistotniejszych dolegliwości. Kobieta pisze w komputerze, dopytuje, wywiad przeciąga się do 25 minut JEDNAK kiedy już wszystko wie, mówi: „Wie Pani, ja podam nazwiska innych alergologów i Pani się tam uda, bo ja się nie podejmuję prowadzenia córki. Do widzenia”.
Kurtyna.

A teraz historie domowe. Wszyscy już odliczacie dni do Wigilii. Ja też. Wierzcie mi nie siedzę ani przez minutę (tak, teraz siedzę i to na kanapie, Jagoda śpi obok, ale załóżmy na chwilę, że pisanie bloga to też obowiązek). Bo oprócz wszystkiego co człowiek musi robić codziennie, dochodzą pieczenie, sprzątanie, ORGANIZACJA itd. Wiecie ja się cieszę, bo MOGĘ to wszystko robić:) Po dwóch latach czarnych dziur MOGĘ piec placki, szykować święta, ozdabiać choinkę z wszystkimi dziećmi:)
Byłam w galerii handlowej! Wszystkie potrzebne rzeczy zamawiam od lat przez internet, bo z Jagodą się tam nie wybiorę i szkoda mi czasu. Tak więc kiedy weszłam do KingCrossa to wierzcie mi czułam się jak mała dziewczynka w wielkim sklepie, wszystko było takie piękne i cudowne! Potrzebowałam jedną rzecz, ale tego sklepu nie było tam gdzie powinien być i zdezorientowana mówię do sprzedawczyni, że szkoda, że go nie ma bo specjalnie się wybrałam. JEDNAK Kobieta patrzy na mnie dziwnie i mówi: Pani, ten sklep od trzech lat jest za elektronicznym…
W poniedziałek jasełka w przedszkolu. Frankowy elf Sopelek wydelegowany, pościele się piorą, a kompot z suszu gotuje, co by go zawekować, zostaje upieczenie piernika do przedszkola. Zalaną blachę wkładam do piekarnika. JEDNAK po 20 minutach wyłączają we wsi prąd. Na trzy godziny, jak odnajduję w komunikacie. Kiedy pora wychodzić, wyciągam blachę. Doszedł! Ha! Siłą nagrzanego pieca nie ma zakalca! Ciocia Pielęgniarka już jest, żeby zająć się Jagodą, jestem już ubrana, jeszcze tylko karmię Jagodę, która przy ostatniej łyżeczce psika na mnie, obficie dekorując moją sukienkę. I znów kaszka we włosach. Tak wyraźnie ma być, że włosy utrwalam nie lakierem a kaszką ryżową.
Wczoraj jasełka szkolne. Ola anioł prosi o delikatne loki. Ok! mówię i pół godziny kręcę anielskie rurki. Za dwadzieścia minut zaczyna się przedstawienie. Franek w kurtce, Ola w sukni. Proszę ją do kuchni, bo chcę te końce psiknąć jeszcze wodą od prasowania, bo na wilgoć będzie jeszcze lepszy efekt. Psikam raz, dwa, trzy, cztery. JEDNAK „Mamo, to śmierdzi!” Wącham, cholera jakaś chemia. Maciej krzyczy: ja tam nalałem denaturat do grilla. Ola w ryk: „Coś ty zrobiła! teraz mi włosy odpadną!” Jakby w pełni ją rozumiem…Chwytam za ramiona:”Dziecko, zaufaj mi, twoja mama jest dobra w sytuacjach kryzysowych.” Loki w denaturacie poszły pod kran, cały czas błagam Olę, żeby już nie płakała, szybko podsuszam i wychodzimy. I tylko w głębi dziękuję, że nie było to wyjście np. na studniówkę.
Kurtyna.

Po powrocie ubieraliśmy PIERWSZĄ choinkę Jagody! Najpierw było wąchanie i dotykanie igiełek, a potem oglądanie bombek:)))) Cudownie! I choć na zdjęciach moja 9 kilogramowa (pochwalę się bo ta waga to nasz sukces;)) Gwiazda nie jest uśmiechnięta, to wierzcie mi to było jej ogromne skupienie i badanie sytuacji:)


Moje dzieci uwielbiają ubierać choinkę skacząc i ciesząc się w takt:
„Idź ogłoś to po górach” TGD
„I saw three ships” TGD
A Wy czego słuchacie?