Wiecie co to znaczy dobrze mieszkać? Nie ważne czy jest to mieszkanie w mieście, dom na wsi, miejscowość mała czy ogromna. Najważniejsi są ludzie, którzy stają się Twoimi sąsiadami. Nasza Jagodowa rodzina ma najlepszych sąsiadów w całej galaktyce:)
Kiedy zostajesz rodzicem niepełnosprawnego dziecka, wracasz do domu i musisz funkcjonować dalej. Obawiasz się tak wielu rzeczy. Tworzycie rodzinę i zawsze dawaliście sobie radę, byliście samodzielni, mieliście marzenia. Nagle marzeniem jest każdy kolejny, spokojny dzień. Nadal chcecie być samodzielni, ale okazuje się, że rzeczy potrzebne Waszemu dziecku to nie zabawki, a sprzęty po parę tysięcy każdy, a zamiast inwestować w jego przyszłość, otwieracie rachunek w aptece na parę set złotych miesięcznie…Wiecie jak strasznie trudno jest prosić o pomoc? I nagle okazuje się, że rodzice w szkole wychodzą z inicjatywą kiermaszu świątecznego, parafianie wrzucają datki do koszyczka Jagody, a Pani Sołtys organizuje festyn… To jest to co nas buduje tak bardzo! I oczywiście pieniądze będą potrzebne, ale wierzcie mi, że w naszych sercach pozostaje wdzięczność i wzruszenie kiedy widzimy bezinteresowny gest, który jest darem dla naszej Córeczki. W takich momentach zbieramy siły i wierzymy w przyszłość bo w końcu…nie jesteśmy sami:)


Koniec czerwca był chyba najintensywniejszy dla mamy. Bez terminarza ani rusz! Bo oprócz zajęć Jagody, dzieci miały zakończenia roku, występy baletowe, festyny. Z każdego z nich jestem taka dumna! Widok szczęśliwego dziecka, które spełnia swoje pasje, czy dostaje dyplom, świadectwo po całym roku pracy powoduje u mnie łzawe wycieki:)
I kiedy planowaliśmy jak to cudownie rozpoczniemy te wakacje…Kaszel, katar, narastająca duszność wybrały za nas. Pierwszy letni pobyt był przy ulicy Szpitalnej na oddziale pulmonologii.
Wiecie w całym pobycie jest zawsze taki jeden moment, który mnie cieszy. Kiedy przychodzi Jagody ulga. Kiedy zamiast z trudem łapać oddech, zwinięta w kłębek z zaciśniętą piąstką, rozciąga się jak gąsieniczka, na jej buzi jest spokój i dobry sen. I tu na zdjęciu jest ten moment:

A kiedy Jagodzie jest już dobrze, to mi robi się bardzo źle. Mam czasem wrażenie, że te wszystkie pobyty szpitalne kumulują się gdzieś wewnątrz mnie i pokój, w którym leżymy kurczy mi się powodując jakiś więzienny syndrom. W wakacje to uczucie potęgują dzieci, które tęsknią bo dnia nie zajmuje im szkoła, przedszkole, znajomi. Zawsze kiedy zawitamy do szpitala planuję poświęcić mu trochę miejsca na blogu. To drugi, po Polnej, który znamy już na wylot. Każde piętro, piwnice, przejścia i personel. Kiedy otwierają się drzwi pracowni słyszymy „Jagoda przyszła!”, kiedy z walizkami wchodzimy na oddział witamy się, opowiadamy co tam u nas w przerwie kiedy nas tu nie było. Dowodem na nasze pomieszkiwanie tam, niech będzie fakt, że kiedy pewnego razu stanęłam w barku po obiad, Pani wyciągnęła kartę pracowniczą żebym podpisała odbiór posiłku;) Muszę tu wspomnieć o „Literce z kuferka” czyli baru szpitalnego, bez którego zginęłabym marnie. Kochani, najlepsze co spotka Was w szpitalu to właśnie pyszności z literki! Moje zdrowie przez tygodnie życia na chlebie i bułkach by padło, humor i siły też. A tu zasilam się przecieranymi sokami, sałatkami, obiadami. Powiedzcie dlaczego w innych szpitalach tak nie może być? Kiedy parę tygodni temu weszłam do szpitalnego baru na Przybyszewskiego zastałam tam tylko smutek i żal…Szpital na Polnej jest szczęśliwym posiadaczem drugiego oddziału „literki” więc ciężarne i świeżo upieczone mamy wszystkie zachcianki mogą tam zaspokoić:)

Każdy nawet najkrótszy pobyt w szpitalu to dla nas praca na najwyższych obrotach i przedsięwzięcie logistyczne. Trzeba ustalić opiekę nad dziećmi, wizyty w domu, wymiany ubrań, zakupy prowiantu, pracę Macieja, wymiany dokumentów, odwoływać zaplanowane wizyty i planować nowe, podstawiać samochody i foteliki dziecięce… I ile razy wracamy do domu czujemy się jak po maratonie. Z radością zamykamy drzwi, parzymy herbatę i organizujemy się na nowo.
To zdjęcie zrobiłam właśnie w czasie powrotu ze szpitala. Dzieci odsypianie zaczynają już w samochodzie. Auto wypchane po brzegi. Macie jakieś przedmioty na stałym, niestandardowym wyposażeniu auta? Liny do wspinaczki, buty na obcasie, rakietę do tenisa? U nas to karimata i śpiwór, choć ostatnio pod gołym niebem spaliśmy…wieki temu.

Skoro jesteśmy w temacie walki i zwycięstw to pokażę Wam jeszcze jedno zdjęcie, które wcale nie jest bałaganem na jaki wygląda:)

Tak często rano wygląda kosz na śmieci przy łóżku Jagody. Teraz dochodzę do wniosku że po prostu powinien być większy;) Ale moi Drodzy! Nie o to tu chodzi! To mój symbol chwały! Czy widzicie, że to krajobraz po bitwie? Czy widzicie tę walkę, która rozgrywała się między nami a zarazkami! Matko, Ojcze chorego dziecka, takie śmieci to nie śmieci! To znak poświęcenia, dbałości i miłości do dziecka. Kiedy je wyrzucam to jestem dumna, że kolejną dobę dałam radę i wracam na kolejne starcie.
Pewnej słonecznej niedzieli zawitaliśmy do poznańskiego Ogrodu Botanicznego.

Miny są takie sobie bo z wielką przykrością wpisujemy to miejsce na czarną listę miejsc kompletnie nie nadających się dla osób niepełnosprawnych. Wózek Jagody jest coraz cięższy i jego słodka Zawartość też a w Ogrodzie co pięć metrów schodki! Tu trzy, tu cztery. Zaplanowany jest w formie tarasów, zejść, wejść. Schodki do fontanny, schodki do pawilonu, schodki do parkanów…Niestety to nie był relaks a dźwiganie i kombinowanie jak przejść, żeby przejść:(
Nasz wpis kończymy tradycyjnie. Naturą. Przełom czerwca i lipca to czas jagód, pieczonych jagodzianek, jajecznicy z kurkami i wycieczek rowerowych! Kochani życzymy Wam udanych Wakacji i pogody ciut lepszej niż ta dzisiejsza…

Jagodowe okno-wersja lato:)

