Jagoda urodziła się, jako potencjalnie zdrowe dziecko. Oczywiście cała była niedojrzała, maleńka, walczyła o życie. Założenie było takie, że urośnie i będzie gonić rówieśników. Kolejne diagnozy spadały na nas jak ciężkie kamienie, ale najbardziej pamiętam tę jedną. Wada serca. Dziura międzykomorowa. Operacyjna. Znów z trudem nabierałam powietrze do płuc. Wizja tego, co czeka Małą wyrosła przede mną jak złowrogi demon. Moja mała córeczka ma leżeć, rozetną jej mostek, otworzą i zatrzymają serce, a cała jej krew (ile jej jest? Jak w większej butelce coli?) będzie, przepływać przez plastikowe rurki i maszynę krążenia pozaustrojowego. Pierwszy termin operacji dostaliśmy na 2 maja. Zaczęłam przygotowywać się jak mogłam: msza na Jasnej Górze w dniu operacji, msza w Sanktuarium Matki Bożej Cierpliwie Słuchającej. Rodzina i przyjaciele z okazji chrztu podarowali Jagodzie osiem Eucharystii w intencji udanego zabiegu. Ja jednak w głębi serca prosiłam, żeby to w ogóle się nie wydarzyło. Tak bardzo chciałam to od nas odepchnąć. Data operacji przy wielu chorobach Jaguni, była równa ewentualnej dacie zgonu…Kwiecień nieubłaganie się kończył i …przyszedł katar. Operację musieliśmy odwołać. Ulga. Cały czas miałam nadzieję, że jakoś to będzie, że dziura zarośnie, zmniejszy się, albo po prostu będziemy mogli z nią żyć. Ta niewinna infekcja była początkiem góry lodowej. Infekcje nie miały końca, zawsze kończyły się hospitalizacją i były coraz cięższe w przebiegu. Te doświadczenia przekonały mnie, że operacja jest konieczna. Nie mogliśmy już dłużej czekać. Postanowiliśmy skonsultować przypadek Jagody jeszcze w Krakowie Prokocimiu. Maciej zabrał całą dokumentację i pojechał zupełnie w ciemno do jednego z najlepszych w Polsce kardiologów profesora Rudzińskiego. Łańcuch dobrych ludzi, którzy widząc nas pierwszy raz w życiu doprowadzili do celu, jest nieprawdopodobny.

„I choćbym szedł ciemną doliną, zła się nie ulęknę, bo Ty jesteś ze mną…” W ciemności strachu widziałam tylko swoje łzy, ale dzięki Opiece, w tym mroku zawsze czekała wyciągnięta ręka. Jedyne, co musiałam zrobić to chwycić ją i zrobić kolejny krok w niewiadomą. Krok dalej okazywało się, że czekała kolejna dłoń. I tak była Paulina, Aneta, Kamil, Jadwiga, pan Włodzimierz, profesor Rudziński, profesor Skalski, doktor Wodziński, doktor Nałęcz, doktor Małecki. Z Krakowa wróciliśmy z poleceniem jak najszybszej operacji.

8 grudnia Święto Niepokalanego Poczęcia NMP. To miała być data urodzin Jagody. Na ten dzień wyznaczony był poród, który przyspieszył się do 23 sierpnia…Tego dnia obchodzimy godzinę łaski, kiedy Niebo przybliża się by wysłuchać naszych błagań. Położyłam Jagódkę, sama klęcząc zaczęłam błagać. Moje łzy obficie kapały na moje dzieciątko nieświadome niczego. A każda z tych łez błagała o pomoc, o przetrwanie operacji.Zaczął się adwent. Termin został nam wyznaczony na 21 grudnia. Ten radosny czas oczekiwania świąt, był dla mnie bardzo trudny. Zapłonęła pierwsza świeca. Kiedy zapłonie czwarta, oddam moją Kruszynę i wydarzy się nieuniknione? Te świece odliczały nasz czas. A jeśli to czas, który nam pozostał?

12 grudnia Matki Bożej z Gwadelupe. O godzinie dziewiątej zaskoczył nas telefon.”Dzień dobry, klinika kardiochirurgii”. Łzy napłynęły do oczu. Wiedziałam, co to oznacza. Zwolnił się termin operacji.”Kiedy?” Spytałam. „Proszę przyjechać dzisiaj, operacja będzie jutro.” Kolana ugięły się tak, że nie mogłam już stać. Klęcząc i starając się zachować resztki rozumu odpowiedziałam „tak, oczywiście, będziemy”. Nie jestem gotowa! Nie będę potrafiła jej oddać! Nie pożegnała się z dziećmi! Kiedy płakałam w głos, trzymając kurczowo szczebelki łóżeczka, Jagoda jak nigdy śmiała się w głos. Ona była gotowa. To była jej szansa. To szansa, którą muszę jej dać, żeby czuła się lepiej, żeby mogła wychodzić z nami na spacery, ćwiczyć, nie męczyć się przy każdym oddechu.

13 grudnia, wspomnienie objawień fatimskich. Łóżeczko zatrzymuje się przed blokiem operacyjnym. Kreślę na czole Jagody krzyżyk „Niech Cię Bóg broni w imię Ojca i Syna i Ducha Świętego. Kocham Cię. Bądź dzielna i wróć, bo czekamy tu na Ciebie”. Stało się. Pojechała. Wybucham płaczem. Co ja zrobiłam?! Długie trzy i pół godziny, nie ruszam się na krok. Jest. Żyje. Operacja przebiegła pomyślnie. Pięćdziesiąt procent sukcesu jest. Teraz musi pokazać jak jest silna. W domu znów sypiamy na kanapie, w ubraniach, w gotowości. Mijają dni. Myślę, spokojnie Maleńka, masz czas, zbieraj siły do samodzielnego oddechu. Nadeszły święta i było dla nas oczywiste, że nikt nie może być wtedy sam. Bałam się rozmowy z Olą i Frankiem. Niepotrzebnie. Powiedziałam, że będą z dziadkami a my będziemy wracać wieczorem, że tak mi smutno, że nie będziemy razem. Ola objęła mnie szepcąc: „ to nic, Jagódka nie może być sama. Obiecuję ci, że już wszystkie następne święta będziemy razem…”4 styczeń. Jesteśmy przekazane na oddział neurologiczno zakaźny, gdzie już całą dobę możemy być razem.

Jesteśmy w pokoju same. Przykładam ucho do klatki piersiowej i słyszę miarowe, normalne bicie.

Bożonarodzeniowy Cud stał się faktem.

Otrzymaliśmy zdrowe serduszko.